W listopadzie 2010 r. doszło do groźnego upadku z wysokości pracownika firmy wykonującej prace przy budowie instalacji sanitarnej. Poszkodowanego znaleziono „przypadkowo” na dnie studni kanalizacyjnej o głębokości 8,5 metra. Inspektor PIP badający wypadek ustalił, że przez dłuższy czas nikt z pracowników nadzoru nie zainteresował się powodem nieobecności poszkodowanego który, jak się potem okazało, był pijany – miał prawie 1,7 promila alkoholu we krwi.
Jacek Żerański
Kontrola wykazała ponadto, że prace wewnątrz studni kanalizacyjnych były wykonywane niezgodnie z przepisami – w sposób zagrażający zdrowiu i życiu pracowników.
Okoliczności wypadku
Przedsiębiorstwo, którego pracownikiem był poszkodowany wykonywało kolektor sanitarny metodą mikrotunellingu (metoda bezwykopowa). Za nadzór nad prowadzonymi pracami odpowiedzialny był kierownik budowy, któremu podlegało czterech mistrzów.
W dniu wypadku czteroosobowa ekipa pracowników, w tym poszkodowany (wiek: 26 lat, zatrudniony w firmie 8 miesięcy wcześniej na stanowisku montera instalacji wodno-kanalizacyjnej) wykonywała prace przy jednej ze studni kanalizacyjnych, znajdującej się w odległości około 30 m od zaplecza budowy. Ich zadaniem było oczyszczenie studni ze szlamu przed dokonaniem przewiertu. Po oczyszczeniu studni uszczelniano wlot i wylot rury medialnej oraz wykonywano kinetę (profilowane betonowanie dna studni). Dzień wcześniej ta sama ekipa wykonywała kinetę w innej studni, również położonej bardzo blisko zaplecza budowy (5 m od ogrodzenia), a więc i pomieszczeń pracowników nadzoru.
Pracę w studni pracownicy zorganizowali w następujący sposób: zdjęli betonową pokrywę studni, wypompowali wodę, a następnie przy pomocy koparki opuścili do studni metalową kastrę (skrzynię). Wtedy na dół zszedł jeden z pracowników i zaczął ładować łopatą szlam do kastry. Trzej pozostali pracownicy, w tym poszkodowany, przebywali wówczas na poziomie terenu obok studni. Po napełnieniu kastry pracownik wychodził ze studni, koparka wyciągała kastrę, a szlam wyrzucano na wywrotkę stojącą obok studni. Po napełnieniu kilku kastr, pracownik przebywający na dnie studni krzyknął, że do wybrania rzadkiego szlamu potrzebne jest wiadro. Jeden z pracowników przebywających na górze powiedział poszkodowanemu, żeby przyniósł wiadro. Ponieważ ten długo nie wracał, sam przyniósł wiadro z zaplecza budowy.
Przez dłuższy czas (nie wiadomo dokładnie, jak długo – koledzy poszkodowanego składali rozbieżne zeznania w tej sprawie) nikt nie zainteresował się tym, dlaczego poszkodowany nie wraca. Po napełnieniu wywrotki szlamem dwaj pracownicy ekipy postanowili zajrzeć do studni, w której poprzedniego dnia wykonywali kinetę. Jak zeznali, chcieli sprawdzić czy nie ma przecieku. Było to pomiędzy godziną 13.00 a 14.00 a więc od pół godziny do kilku godzin od momentu „zniknięcia” poszkodowanego. Jeden z pracowników, po wejściu do studni zauważył leżącego na jej dnie, niedającego znaków życia poszkodowanego. Poinformował o tym telefonicznie kierownika budowy, który razem z dwoma mistrzami był w tym czasie na obiedzie. Wezwano również pogotowie ratunkowe i straż pożarną. Po usunięciu betonowej pokrywy z otworem włazowym, udało się nieprzytomnego poszkodowanego wyciągnąć ze studni na noszach, przy pomocy żurawia samojezdnego. Następnie został on przetransportowany do szpitala, gdzie stwierdzono u niego obrzęk mózgu. Przez pewien czas pracownik był utrzymywany w śpiączce. Po wybudzeniu okazało się, że ma problemy z koncentracją i komunikowaniem się. Prawdopodobnie wskutek wypadku zostanie inwalidą.
DZIĘKUJEMY ŻE JESTEŚ Z NAMI!
Zainteresował Cię ten artykuł?
Podziel się nim ze znajomymi !